Quantcast
Channel: Wiadomości ze zpaf.pl
Viewing all articles
Browse latest Browse all 3429

Wystawa jubileuszowa Wojciecha Druszcza „Portret intymny” w Warszawie

$
0
0

Galeria Test, Mazowiecki Instytut Kultury, ul. Marszałkowska 34/50, Warszawa 
Wystawa była eksponowana od 28 września do 26 października 2017

Portret intymny 
to jubileuszowa wystawa prac cenionego fotoreportera i fotografika Wojciecha Druszcza
.
Retrospektywa prac powstałych w ciągu pół wieku jego pracy w najpoważniejszych tytułach prasy krajowej i zagranicznej. Zdjęcia pokazujące życie codzienne w PRL, robione dla tygodników „Kultura” i „Literatura”. Są to migawki z okresu przemian ustrojowych w republikach ZSRR fotografowanych dla Agencji France Presse, fragmenty reportaży dla „Magazynu Gazety Wyborczej”, a potem „Polityki”, są fotosy z planów filmowych i telewizyjnych.
Wystawa jest kolażem różnych gatunków fotografii, w których dominującym motywem jest portret sytuacyjny.
                      Zdjęcia łączy ze sobą historia 50-letniej aktywności zawodowej artysty.

Wojciech Druszcz– fotoreporter, fotografik. Fotografią zawodowo zajmuje się od 1966 roku.
Jako asystent fotoreportera podjął wówczas pracę w Centralnej Agencji Fotograficznej. W latach siedemdziesiątych pracował jako fotoreporter w dzienniku „Głos Pracy”, potem w tygodnikach „Sportowiec”, „Literatura” i „Kultura” oraz miesięcznika „Magazyn Rodzinny” gdzie był również kierownikiem działu.
Od połowy lat dziewięćdziesiątych dokumentował przemiany ustrojowe w Polsce i na terenie republik dawnego ZSRR jako fotokorespondent światowych agencji: AP, Reuters’a a potem Agence France Presse (AFP). W 1992 roku został zastępcą kierownika działu foto i fotoedytorem „Magazynu Gazety Wyborczej”. W 1997 roku przeszedł do pracy w dzienniku „Rzeczpospolita” a potem do tygodnika „Polityka”, gdzie przez wiele lat był kierownikiem działu foto.
Jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików w Okręgu Warszawskim, członkiem władz Stowarzyszenia Autorów ZAiKS i Klubu Fotografii Prasowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Był jurorem wielu konkursów prasowych. Prowadził warsztaty z portretu w Studium Fotografii ZPAF.

Pomiędzy cieniem a światłem
Wojciech Druszcz fotografuje od ponad pięćdziesięciu lat. Wykonuje zdjęcia studyjne, uprawia fotografię reporterską oraz notuje obrazy z podróży. Wciąż stara się zmieniać, ale jedno pozostaje niezmienne – jest stuprocentowym portrecistą. W fotografiach z PRL-u, obrazach solidarnościowych strajków, w upadku ZSRR oraz podczas wojen na Kaukazie –interesuje go opowieść o człowieku. W równym stopniu w zdjęciach z Maroka, jak i z polskich ulic – Druszcz szuka człowieka, próbuje zajrzeć mu w twarz, nawet jeżeli ma ją osłoniętą cieniem. Stara się do swojego bohatera zbliżyć, pozbawić go historycznych naleciałości, zabrać go z jego czasu – uczynić uniwersalnym. Bo portret – jak mawiał Henri Cartier-Bresson – to znak zapytania postawiony na kimś. Kim jest ta osoba? Co takiego szczególnego jest w jego twarzy? Na krótką chwilę pomiędzy cieniem a światłem łowi swoich bohaterów. Czyni ich bohaterami, jakby krótki trzask migawki, był tym fragmentem, tym momentem szczególnym, który ma zadanie opowiedzieć więcej... czasem o całym bagażu życiowym. Wojciech Druszcz poszukuje kadru, rytmu, nasycenia światłem i ciszy w cieniu – by opowiedzieć o fotografowanej postaci, stworzyć jej psychologiczny portret.
W ten sposób wiele z jego fotografii stało się ikonami polskiej kultury, jak choćby portret Krzysztofa Kieślowskiego stworzony w roku pierwszej Solidarności. Świetny kompozycyjnie: w uścisku kadru, z przekrzywioną lekko ścianą, o którą reżyser opiera rękę z papierosem i z cofniętym ramieniem. Wzrok nerwowo krąży wokół tej kompozycji, wewnątrz spokojne spojrzenie reżysera. Fotografia ta zachwyca, niczym wykonany przez Billego Brandta londyński portret „Francisa Bacona na Primrose Hill”. Obie fotografie wiele różni: czas, miejsce fotografowania, wręcz świat wokół, ale wspólne portretom są: świetna kompozycja i psychologiczna głębia. I to coś, co ucieka słowom: sztuka fotografowania.
Miał wiele racji ksiądz Józef Tischner, który po sesji fotograficznej z Druszczem napisał w liście: „Przy takich zdjęciach tekst jest zbyteczny. Stwarza Pan poważną konkurencję Żakowskiemu i Michnikowi”. Ksiądz Tischner idący pośród łąk na stokach Turbacza, to jedna z najwspanialszych barwnych fotografii Wojciecha Druszcza. Kilka lat po sesji stała się ogólnopolską ikoną pożegnania Księdza. – Tischner na tym zdjęciu bardzo jest – mówił o fotografii Jacek Żakowski – i bardzo go nie ma zarazem.
Wojciech Druszcz uzbrojony w aparat fotograficzny jest świadkiem polskiej kultury, polityki,
zmian i kontaktów. Portretował Krzysztofa Pendereckiego i Barbarę Hendricks, Melchiora Wańkowicza i Petera Greenawaya, Julię Hartwig i Julio Cortazara, Kazimierza Kutza i Umbero Eco, Stanisława Lema
i Liv Ullmann. Jego fotografie zataczają niebywałe kręgi, gdy rejestruje koncert The Rolling Stones w Sali Kongresowej a po latach portretuje córkę Micka Jaggera. Jako fotograf powraca po latach do swoich ulubionych bohaterów, powtarza sesje fotograficzne. Z czasem, w swoich portretach redukuje kolor do czerni i bieli. Jakby wyznawał zasadę, że fotografia artystyczna wyszła z technik graficznych i znów do nich powraca.
W czasie, który nazwać można zwycięstwem fotografii, w którym niemal każdy telefon komórkowy posiada aparat fotograficzny, a do sieci codziennie trafia pół miliardów zdjęć – konsekwentnie buduje swoją artystyczną opowieść. Czyni z fotografii sztukę.
Marek Sobczak

Fotografia okamgnienia
„Prawdziwy portret nie istnieje. Wszystkie są oszukańcze" - stwierdził w 1850 roku amerykański pisarz Nataniel Hawthorne. Ta uwaga dotyczyła malarstwa, ale problem relacji pomiędzy modelem a jego wizerunkiem okazał się nie tylko zmartwieniem mistrzów pędzla czy dłuta ale też fotografów.
Toteż wszyscy ci, którzy sięgali po aparat, by w poważnych zamiarach rejestrować oblicza innych, zawsze musieli odpowiedzieć sobie na pytanie: co pragnę ujawnić, co osiągnąć? I znajdowali na te pytania różne odpowiedzi, decydując się - w zależności od zainteresowań, temperamentu lub chłodnej kalkulacji - na portret obyczajowy, psychologiczny, środowiskowy, naturalistyczny, estetyzujący lub jakikolwiek inny. Długo by wymieniać. To z fascynacji możliwością utrwalenia na zdjęciu wizerunku drugiego człowieka dziś możemy delektować się pracami Man Raya, Arnolda Newmana, Dione Arbus, Gottfried Helnwein, Annie Leibovitz i wielu innych. Tak bardzo się między sobą różnią, choć bohaterem wszystkich jest człowiek. Wydaje się, że w fotografii portretowej wymyślono już wszystko. Gdzie więc znaleźć własną, oryginalną drogę? Zawsze istnieje pokusa, by „uciekać do przodu", by się wyróżnić, by szukać nowych, choćby ekstremalnych rozwiązań formalnych, szokować, zaskakiwać, epatować. By stać się portrecistą arcysymbolistycznym, superpsychologicznym, hiperekspesyjnym itd. itp. Cykle „Mature” czy „Royal blood” Erwina Olafa najlepszym przykładem, jak zaskakiwać widza. Ale też popularna stała się w ostatnich latach metoda odwrotna: beznamiętnego utrwalania, fotografowania modeli tak, jak towarów do wysyłkowego katalogu: bez emocji, w możliwie najbardziej codziennych i nic nie znaczących pozach, z obojętnymi minami. Osobliwie pojęty naturalizm, w którym trywialność i brak właściwości urastają do rangi wartości nadrzędnych. Jak w pracach Rineke Dijkstry czy Thomasa Ruffa.
Gdzie w tym bogactwie „pomysłów na portret" umieścić prace Wojciecha Druszcza? Gdzieś pomiędzy. Jego wrażliwość i temperament nie pozwalają mu na apologetykę banału. Z kolei jego artystyczna kultura powstrzymuje przed nadmierną ingerencją w rzeczywistość i kondycję modela. Mam wrażenie, że czułby się zażenowany każąc portretowanemu zakładać czapkę lub na dany znak zaczesywać włosy, nawet, gdyby efekt miał okazać się rewelacyjny. Czułby się zawstydzony, polując ukradkiem na ból, tragedię, komizm, śmieszność. Czułby się oszustem aranżując sytuacje, które tak na prawdę nie miały miejsca, tylko dlatego, by osiągnąć efektowny rezultat. Wydaje mi się, że Druszcz zbyt szanuje tych, na których kieruje swój obiektyw, by bezlitośnie odzierać ich z osobowości ale też tę osobowość sztucznie ubarwiać.
Odcinając się od skrajności, dystansując od mód i efekciarstwa Druszcz dobrowolnie skazał się na drogę, na pewno trudniejszą, za to wiarygodną: pełnego pokory szukania prawdy w okamgnieniu. Po prostu cierpliwie czeka, by uruchomić spust migawki w tym jednym, króciutkim momencie, gdy jego bohater na chwilę zrzuca maskę (maski) zakładaną na użytek publiczny i pokazuje swoją prawdziwą twarz. Cóż znaczy prawdziwą? To nie musi być duchowo wiwisekcja, wystarczy szczerość. Druszcz wcale nie pragnie poprzez portret opowiadać o fotografowanym całej prawdy. Jest zbyt doświadczony, by nie wiedzieć, że groziłoby to grzechem pychy. Jemu wystarczy, że ujawni choć cząstkę prawdy.
W swych pracach Druszcz najczęściej kieruje uwagę odbiorcy na samą twarz. Tło, akcesoria, otoczenie, czyli wszystko to, co dla wielu innych fotografików jest ważnym dopełnieniem portretu, jemu zazwyczaj wydaje się zbędną przeszkodą w opowiadaniu o tym, co najważniejsze. I nawet w pracach, w których drugi czy trzeci plan nie jest tylko czarną plamą, stanowi on tylko naturalne, dyskretne dopełnienie.
Pejzaż za księdzem Józefem Tischnerem, tajemnicze sylwetki towarzyszące Januszowi Zaorskiemu czy wieczorne niebo otaczające Stanisława Lema nawet przez chwilę nie odciągają naszej uwagi od kwintesencji portretu: twarzy.
Albowiem tym, co prawdziwie fascynuje Druszcza, to sama fizjonomia, mimika, zmarszczki, kosmyk włosów oraz to, co się za tym wszystkim kryje. Ale przede wszystkim uwagę przykuwają oczy. Twarze fotografuje na różne sposoby: en face, z profilu i trzy czwarte, lekko od góry lub od dołu, mocno oświetlone lub w półmroku. Ale zawsze kieruje swoją i naszą uwagę właśnie na spojrzenie modela. Bystre lub zamglone, uważne lub nieobecne, wesołe lub smutne. Nie ma wątpliwości, że właśnie oczy są dla autora wrotami, którymi można dostać się w głąb duszy bohatera fotografii. Nawet, jeśli są lekko przymknięte lub zasłonięte stanowią przepustkę do spotkania z bohaterem na zdjęciu.
A więc prawda utrwalona w okamgnieniu. W okamgnieniu fotografa i jego migawki, ale też w mgnieniu oka portretowanego. Zapracowany Krzysztof Kieślowski, filuterny Melchior Wańkowicz, zaskoczony (?) Tadeusz Mazowiecki, chmurny Gustaw Holoubek, zafrasowany ksiądz Tischner, zadziwiony Stanisław Lem, zamyślony Stanisław Stomma, roniący łzę Michelangelo Antonioni. To są ich bardzo prawdziwe oblicza, choć przecież nie jedyne. Może nawet nie najważniejsze. Ale na pewno przenikliwe. W 1962 roku Bert Stern w ciągu kilku dni zrobił Marilyn Monroe ponad 2700 zdjęć. Było to na sześć tygodni przed jej śmiercią. Czy ta lawina fotografii pozwoliła pojąć jej stan ducha, uczucia, lęki. Czy potrafiła dać sygnał ostrzegawczy o zbliżającej się tragedii? Nie, bo nie udało się wśród tysięcy zrobić tego jednego zdjęcia w okamgnieniu pomiędzy dwiema starannie zakładanymi maskami. Druszcz o tym wie i jak rasowy łowczy nie strzela gęsto i na oślep. On poluje tylko na owe okamgnienia.
Prace, którymi dzieli się z odbiorcami w tym wydawnictwie są tego świadectwem.
Piotr Sarzyński


Viewing all articles
Browse latest Browse all 3429

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra